wtorek, 24 kwietnia 2012

Louis

Leżała i marzyła. To umiała najlepiej. W obłoku nieświadomości coraz realniej wyostrzała się smukła postać mężczyzny o nieznanej twarzy. Dlaczego nieznanej - nie wiedziała, może dlatego, że to tylko marzenia, ale pewne było, że uśmiechał się do niej, patrzył z czułością. Zbliżył się. To był jej były narzeczony Marcus.
Dotknął dłonią jej policzka i odgarnął włosy. Odsłonił przypadkiem jede
n z jej kolczyków, w którym odbił się blask jednej ze świec, stojących na stoliku nieznanej kawiarni. Musnął delikatnie ustami jej ucho, po czym szepnął:
- Jesteś doskonała. Najpiękniejsza. Idealna. Dlatego kocham Cię i... i chciałbym, żebyś spędziła ze mną resztę swojego życia.
W tym momencie poczuła, że wszyscy w lokalu... jakby rozpłynęli się, a on złożył na jej ustach głęboki i namiętny pocałunek.
Nagle wszystko zaczęło się kręcić... jej zebrało się na wymioty. W tymże momencie otworzyła oczy i fala ulgi przeszła po całym jej ciele.
Nie było jego, ani kawiarni, ani tych ludzi.
Leżała na bordowej sofie w pokoju oświetlonym słabą poświatą księżyca na czarnym aksamicie. Pod swoim ramieniem poczuła znajome ciepło. Jego.
Pocałowała go delikatnie i powiedziała cichutko do śpiącej męskiej postaci:
- Gdyby wszystkie moje marzenia się spełniały, byłabym najnieszczęśliwszą kobietą na świecie... bo nie miałabym Ciebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz