wtorek, 24 kwietnia 2012

Louis

Leżę w łóżku. Uśmiechnięta, pogrążona w przyjemnych rozmyślaniach. Jak to dobrze że Cię mam! Już od 8 miesięcy wspierasz mnie, dotykasz, kochasz, budujesz dla mnie świat, do którego nie ma prawa zakraść się nikt inny poza nami. Pokazałeś mi życie od tej dobrej strony, strony jakiej nie pokazał mi żaden inny facet, szczególnie ten, który był przed tobą.
Mój telefon dzwoni, wyrywa mnie z błogiego spokoju - "To na pewno ty" - mówię w myślach do siebie.
[Ty]: Słucham - numer nieznany
[Kobieta]: Maju musimy porozmawiać - mówi wzburzony, ale i smutny kobiecy głos. Z początku nie poznaje.
[Ty]: Kto mówi?
[Kobieta]: Chodzi o Maksa.

***
Idę do taty, zawsze lubię wtulić się w jego ramiona, chociaż jestem już dorosła kobietą, to mnie uspokaja. Tata zawsze mnie wysłucha, a co najważniejsze wie, kiedy po prostu nie trzeba nic mówić.
Moja rozmowa z tą Panią trwała krótko. O czym mogę rozmawiać z matką chłopaka, który rzucił mnie i zostawił samej sobie znikając (dosłownie znikając) z mojego życia? To dziwne, bo nagle znalazły się powody ku tej rozmowie, po 9 długich miesiącach, choć kiedy ja dzwoniłam i prosiłam o jakiekolwiek wieści odchodziłam z płaczem i pustymi rękoma. Mówi się "Jak trwoga to do Boga" i gdyby zamiast "Boga" wstawić moje imię, byłoby to dokładnym odzwierciedleniem sytuacji.
Z Maksem byłam długo, bite 2,5 roku. Były chwile dobre i złe, wesołe i smutne, chwile dołków i wyżyn. Teraz już mogę z pełną odpowiedzialnością te słowa powiedzieć, że nasze charaktery różniły się tak bardzo, że jeśli kiedykolwiek doszłoby do planowanego ślubu skończyłoby to się tragedią w skali tsunami. Na szczęście do ślubu nie doszło, co teraz mnie cieszy, wtedy było równoznaczne ze śmiercią połowy mnie. Wyjechał daleko, sama nie wiem gdzie, podobno na drugi kraniec Anglii. Wyobraźcie sobie teraz ptaka który żył w złotej klatce karmiony codziennie i pieszczony przez swojego właściciela, a teraz właściciel się nim znudził i wypuścił go na wolność. Wolność, cóż za piękna rzecz, tylko jak ptak całe życie trzymany w klatce ma teraz poradzić sobie sam na wolności? To właśnie ja. Nie chciałam wolności, chciałam mojej złotej klatki, a jednak musiałam nauczyć się żyć na nowo, w innej scenerii, bez mojej klatki.
Uczyłam się powoli, małymi kroczkami, a kiedy przychodziły chwile smutku i bezradności robiłam wszystko, żeby się z nim skontaktować przez wysyłanie maili po telefonowanie do jego rodziców. W odpowiedzi nie dostawałam nic, bądź słowa "Maks nie chce cię widzieć, proszę nie dzwoń do mnie". Usłyszałam to zdanie chyba milion razy w ciągu miesiąca. Poniżałam się i kompromitowałam bez ustanku prosząc jak żebrak o jedną krótką rozmowę. I wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewałam los zesłał mi Louisa.

***
[Tata]: Chcesz córcia porozmawiać ?
[Ty]: Nie tato, nie chcę - ostatnią rzeczą, którą chciałam robić było wylewanie przez gardło słów, jakie wypadły z mojej komórki. Miałam już więcej nawet nie wspomnieć jego imienia. Wszystkie pamiątki, rzeczy, zdjęcia leżały w piwnicy w małym kartoniku i czekały aż za 20 lat wyjmę je i będę z uśmiechem wspominać "takiego jednego byłego". Tymczasem teraz wszystko się skomplikowało. Maks próbował się zabić, Maks próbował się zabić, Maks próbował... "Przyjedź, przyjedź proszę" - jej słowa dźwięczały mi w uszach i nie mogłam ich z stamtąd wyplenić. Jechać? Ale właściwie po co? Zostać, a może jednak naprawdę tam jestem potrzebna? Co z Louisem, co z nami, co z tym, co układałam przez tyle miesięcy? Co jeśli da mi ultimatum? Czego miałam się do cholery spodziewać?
Wszystko mieszało mi się w głowie. "Jak najszybciej" - dźwięczało kolejne wyrwane z kontekstu słowo. Mam do niej taki żal, a teraz w ogóle rozważam decyzje wysłuchania jej? Co jest ze mną nie tak!?
[Louis]: Rób co uważasz za słuszne, ja do niczego cię nie zmuszę i od niczego nie odwiodę.
[Ty]: Louis proszę, pomóż mi podjąć dobrą decyzje.
[Louis]: [T.I]! To jest twoje życie, nieważne, że jesteś ze mną, ta sprawa dotyczy ciebie, nie mnie - zawsze pozostawiał mi wybór. Zawsze wiedział ile znaczył dla mnie Maks, z bólem serca wysłuchiwał moich łez, kiedy tamten mnie zostawił. Mimo tego, że byliśmy razem pozostawił mnie na wolności i nauczył, że będąc z kimś wcale nie trzeba żyć w klatce ciągłych zakazów. Teraz jednak pojawił się ten drugi. Co robić?
[Louis]: Na te kilka dni kiedy będziesz u niego, wyprowadzę się. Wiesz, gdzie mnie szukać skarbie - mówił to z takim cierpieniem, z takim bólem. Nic nie odpowiedziałam poza króciutkim "dobrze".
Byłam już na przedmieściach Anglii, lada moment miał pojawić się szpital. Byłam coraz bardziej zdenerwowana i coraz bardziej niepewna jakichkolwiek uczyć. Może tak naprawdę nie potrafię kochać? A może od początku kochałam i kocham tylko Maksa, a Louis był tylko jego zastępcą, zwykłym pocieszeniem. Ale przecież tak mi było z nim dobrze, taka byłam przez ostatnie miesiące szczęśliwa, więc jak mogłam go nie kochać? Tyle, że skoro kochałam to, czemu nie jestem z nim, a na schodach szpitala daleko od domu?
Weszłam do sali w przypływie adrenaliny i ciekawości. Jak wygląda po tym czasie. Zmienił się, czy nie zmienił? Jest ogolony, czy ma lekki kilkudniowy zarost, jaki zawsze mi się u niego podobał? Może jest pogrążony w rozmyślaniach, może zerka wyczekująco na drzwi myśląc, kiedy w końcu w nich stanę? Wchodzę.
[Maks]: Jesteś - mówi tylko swoim aksamitnym głosem.
[Ty]: Tak - spoglądam na niego, później na jego mamę i tatę. On jest raczej taki jak był, pomimo, że na twarzy przybyło mu kilka lat, bez wahania rozpoznałabym go wszędzie. Jego mama uśmiecha się do mnie, a tata stara w ogóle na mnie nie patrzeć. Podchodzę jeden krok bliżej. Nagle na ustach matki znika uśmiech numer jeden i pojawia się drugi z innej półki, szyderczy z nutą satysfakcji, miły ale zarazem nieziemsko fałszywy. Spoglądam na Maksa, chyba nie dostrzega niczego w około poza mną. Badam go wzrokiem. Widzę przed sobą obcego mężczyznę. Co z tego, że kiedyś tuliłam go i kochałam, co z tego, że kiedykolwiek całowałam te usta i dotykałam tej klatki piersiowej, skoro teraz to dla mnie nie do pomyślenia. Jak w ogóle mogłam przypuszczać, że nadal coś do niego czuję? Jak mogłam zwątpić, choćby na chwilę, w miłość do Louisa? Mówię sama do sobie patrząc pustym wzrokiem: "Co ty mi Maksie w życiu dałeś? Zazdrość, brak wolności, łzy, ból. A teraz ja, jak siostra miłosierdzia przybywam, jadąc 500 kilometrów, żeby cię tylko odwiedzić. Głupota!"
[Maks]: Wejdź, usiądź, porozmawiamy, rodzice zaraz wychodzą.
[Ty]: Wiesz, ja dosłownie na minutkę - zdziwił się, we mnie wezbrała złość.
[Ty]: Chciałam korzystając z okazji, że wiem gdzie się znajdujesz i o dziwo jestem tu, podziękować ci za miesiące łez, nieprzespanych nocy, podkrążonych oczu - mówiłam to z uśmiechem - za tysiące wydane na antydepresanty i wizyty u specjalistów.- Potem, spojrzałam na jego zaskoczoną mamę - Dziękuję za wieczne zwodzenia i za to, że zdobywała pani mój numer i dzwoniła tylko, kiedy pani cokolwiek ode mnie potrzebowała. Panu za nic nie podziękuję - na niego wolałam nie patrzeć - gdyż pan może i jako jedyny w tej rodzinie miał na tyle honoru, żeby od początku nie kryć się z niechęcią do mnie. Tobie Maks życzę jeszcze tylko szybkiego powrotu do zdrowia i proszę was wszystkich o nie kontaktowanie się ze mną nawet w spawach, które wam wydają się najważniejsze. A teraz uciekam, bo w domu zostawiłam coś cenniejszego niż to, co tu widzę razem wzięte. Do widzenia! - wybiegłam ze szpitala niczym rakieta prosto do samochodu, a potem gnałam na złamanie karku byle jak najszybciej być w domu.

***
[Louis]: Jesteś - powiedział, otwierając mi przed nosem drzwi mieszkania swojej mamy - Jechałaś w środku nocy? Mogło ci się coś stać, mogłaś zaczekać do rana.
[Ty]: Chciałam być z tobą, jak tylko mogłam najszybciej - uśmiechnęłam się lekko, a malutkie łezki spłynęły mi po policzkach. Weszliśmy do mieszkania.
[Louis]: Nie wierzyłem, że jeszcze wrócisz.
Z pokoju wyjrzała jego mama i zwróciła się do mnie tym, co zwykle pogodnym tonem.
[MamaL]: Mówiłam mu, że musisz wrócisz, przecież bardzo go kochasz - założyłam mu ręce na szyję i spojrzałam głęboko w oczy
[Ty]: Skąd Pani wie? - zapytałam z uśmiechem
[MamaL]: Jesteś wpatrzona w niego jak w obrazek i bóg mi świadkiem, nie wiem, jak mógł tego nie zauważyć - minęła nas i weszła do kuchni.
[Ty]: Kocham cię Louis.
[Louis]: Ja ciebie i też, i cieszę się że jesteś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz